Jakiś czas temu – pod koniec sierpnia – zdałem relację z
pierwszej części czerwcowych wakacji w Turcji. Planowałem przez najbliższe dni
wstawiać kolejne wpisy, ale na zakończenie zażartowałem, że pewnie minie więcej
czasu zanim napiszę kolejną część. Biorąc pod uwagę, że jest już listopad,
wcale mnie ten żart już nie bawi. Skruszony niedotrzymywaniem terminów nadrabiam
zaległości.
Przez
Anatolię
Środa, 4 czerwca 2014 r. Iznik- Eĝirdir
Pierwsza pobudka w Turcji, pierwsze prawdziwie tureckie
śniadanie, smak tureckich oliwek, pomidorów i świadomość, że przed nami co najmniej
3 tygodnie rozkosznych wakacji – czego chcieć więcej?
Plan na dzisiaj jest następujący: obejrzeć mury Nicei, delektować
się jazdą do Eĝirdir, a po drodze odwiedzić Antiochię Pizydyjską. Uprzedzając
fakty, ostatniego punktu nie zrealizowaliśmy, więc przebyliśmy taką podróż jak
poniżej na mapce.
Mapa – z Izniku do Eĝirdir
Rozpoczynamy od podziwiania murów. To znaczy ja podziwiam, a
niedoceniająca możliwości fizycznego obcowania z wielką historią i dodatkowo
zniechęcona lekką mżawką żona zostaje w samochodzie. Poniżej kilka zdjęć.
Mury od strony jeziora
Brama Stambulska
Brama Stambulska raz jeszcze
Zabytek architektoniczny i zabytki motoryzacyjne
Brama Lefkijska
No i ruszamy na południe w poszukiwaniu słońca – do tej pory
nie było go wiele. Droga przez Wyżynę
Anatolijską to przede wszystkim zachwyty nad drogami i rolnictwem.
Rolnictwo i drogi na jednym zdjęciu. Arbuzy to jeden z powodów, dla których zakochałem się w Turcji
Co do tych pierwszych, droga D650, którą będziemy się
poruszać od miasta Bilecik aż do Afyonkarahisar to przepiękna, upstrzona
wiaduktami i tunelami nowiutka dwupasmówka, która szczególnie na początku przepięknie
wije się wśród gór.
Droga powoli wspina się na płaskowyż
Po pewnym czasie, gdy wespnie się już na Wyżynę jest mniej efektowna, ale dalej każe zastanowić się, czy czasami nie tak wygląda przeinwestowanie. Państwowe inwestycje często bywają nie do końca przemyślane, a ta droga, choć piękna, wygląda właśnie na taką. Jest szeroka, wygodna, szybka i… całkowicie pusta. Tylko z rzadka mija nas jakiś samochód. W Polsce nocą ruch jest kilka razy większy. Zaczynam od razu przypominać sobie alarmujące artykuły o rosnącym zadłużeniu Turcji. No ale w końcu to moje wakacje i nie moje długi, więc już tylko upajam się wygodą jazdy.
Godziny szczytu na szosie
A co do rolnictwa, to równie duże wrażenie co infrastruktura, robią niezmierzone hektary upraw rolnych. Jak okiem sięgnąć – jedzenie. Już dużo później po powrocie z wakacji w ramach obowiązków zawodowych miałem okazję być na konferencji poświęconej między innymi tureckiemu rolnictwu. Turcy mają jasny plan – do połowy wieku stać się piątym największym producentem rolnym na świecie! Później gdzieś nawet przyglądałem się liczbom i wychodziło mi, że to może nawet nie jest nierealne. Oczywiście nie mają szans pobić USA, Brazylii, Chin, czy Indii, ale już obecnie są w pierwszej dziesiątce, a biorąc pod uwagę, że mają sporo wody i wielkie ambicje – kto wie?
Przy okazji nie wiem czy wiecie, ale Turcja odpowiada za 75%
światowej produkcji orzechów laskowych. Jest największym światowym producentem
pigwy, moreli, czereśni, fig, wiśni, a gdyby wymieniać te gatunki, w których
Turcja jest w pierwszej dziesiątce, to wyszłyby ze trzy linijki.
A propos rolnictwa – okolice Afyonkarahisar od zawsze są znane
z produkcji maku (Afyon to znaczy opium), stąd zdjęcie upraw maku, które w
początkach czerwca pięknie się bieliły na tle zieloności wzgórz.
Maki
Wracając do podróży, to takie atrakcje jak Kutahya, czy
Afyonkarahisar po prostu minęliśmy. Tyle, że w Kutahyi odwiedziliśmy
supermarket. Wiem, że to grzech ciężki,
ale droga była długa, a ja już byłem zmęczony czwartym dniem za kierownicą.
Ponad 2500 km jazdy zrobiły swoje i gdzieś tak 5 km za Afyonkarahisarem takie
ogólne rozdrażnienie nie wiadomo czym i powiedziałem – walę to, nie chce mi się
robić kolejnych stu kilometrów i zrezygnowałem z jazdy do Antiochii
Pizydyjskiej. Dzisiaj tego żałuję, bo zawsze chciałem odwiedzić jak najwięcej
pawłowych miejsc.
Do Eĝirdir pojechaliśmy więc z Afyonkarahisar prosto na
południe przez Şuhut. I gdy wydawało się, że już niewiele ciekawego zostało
tego dnia do zapamiętania, trafiliśmy na jeden z piękniejszych etapów
tegorocznych wakacji. Najpierw wspinanie się na przełęcz Bozdurmuş Beli (1440 m. n.p.m.) a później mieniące się
wszystkimi odcieniami błękitu jezioro Eĝirdir.
Widok na miasto Karacaören z okolic przełęczy Bozdurmuş
Droga wzdłuż zachodniego brzegu jest niezwykle urokliwa i
tylko szkoda, że nie widać tego do końca na zdjęciach. Przy okazji po raz
pierwszy zobaczyliśmy w Turcji śnieg na zboczach olbrzymiej góry Gelincik Daĝı
(2798 m. n.p.m.).
Seria zdjęć znad jeziora
Wiem, że na większości zdjęć horyzont jest krzywy, ale to pewnie wina krzywizny Ziemi. Przysięgam, że byłem trzeźwy
Czasami się przejaśniało
Powoli dojeżdżamy do celu podróży
Ta cieniutka niteczka na tafli jeziora to Yeşilada
Napis na zboczu głosi: Jesteśmy silni, odważni, gotowi. W sensie deklaratywnym armia turecka jest bez wątpienia jedną z najsilniejszych na świecie.
Samo Eĝirdir to wyjątkowo urocze miasteczko usadowione na
wąskim pasku płaskiego terenu pomiędzy stokami gór a brzegiem jeziora. Szczególnie
dotyczy to tej część najbliżej półwyspu Yeşilada. Kilka najpotrzebniejszych
sklepów, port, bazar, ruiny zamku i piękna promenada nad brzegiem jeziora.
Nocujemy w hotelu/pensjonacie Choo Choo Pension (nie wiem skąd ta nazwa – hotel
na szczęście w niczym nie przypominał dworca). Zanim jednak zapadnie noc,
spacerujemy po okolicy choć wieje strasznie, urywa głowy, a na jeziorze tworzą
się fale bałwanki. Od miejscowych piwoszy dowiaduję się, że zakazu picia alkoholu
w plenerze brak, więc delektuję się Efesem podziwiając piękne okoliczności
przyrody. Coś tam jemy, wymieniamy pieniądze – takie tam niezobowiązujące urlopowe
obowiązki.
Zdjęcia Egirdir
Jest oczywiście i Ataturk. Tu ozdobiony cytatem własnym, który przetłumaczony na nasze znaczy: bez pracy nie ma kołaczy!
Na tym zdjęciu chciałem uchwycić wiatr :)
A to ja przy piwku
Wracając natykamy się na zbiega! Nie był zbyt rozmowny, ale
szybko orientujemy się, że uciekł z pobliskiej restauracji, gdzie miał być
gwiazdą wieczoru, ale ponoć w gastronomii kariera dla takich jak on trwa
krótko, więc nawiał.
Zbieg
Kolację jemy u właściciela pensjonatu. Kolejny raz ryby, no
ale jak się wybiera noclegi nad jeziorami to głupio byłoby jeść coś innego.
Pewnie, gdybym zabrał się do spisywania relacji w lipcu ,to bym pamiętał
jeszcze smak tej kolacji, a tak to już nie wiem nawet czy było bardziej smacznie,
czy mniej.
Czwartek, 5 czerwca 2014 r. Eĝirdir-Faralya
Kolejny dzień to
ostatni etap podróży przed dojazdem nad morze, gdzie będzie można przystąpić do
najważniejszej powinności każdego cywilizowanego Europejczyka w Turcji, czyli
do plażowania! Jedyne co nas martwi to fatalna pogoda, która utrzymuje się
kolejny już dzień i prognozy, które kategorycznie stwierdzają, że może być
tylko gorzej. W najbliższych dniach okaże się, że po raz kolejny meteorolodzy
bezczelnie kłamali! Aż dziw, że tak rzadko te łotry przerzucają się na karierę
w polityce – z takim doświadczeniem wieloletniego okłamywania społeczeństwa
niejedna partia powitałaby ich z otwartymi ramionami.
A wracając do wakacji – nie pamiętam już dokładnie, co mi przyświecało, gdy wybierałem taką a nie inną drogę z Eĝirdir do Faralyi, małej wioski nieopodal Ölüdeniz. Na pewno chciałem zobaczyć jezioro Burdur, jechać jakąś górską drogą, bo tam widoki są zazwyczaj najładniejsze i zahaczyć o jakieś starożytne miasto, a najlepiej kilka. Udało się ale nie w stu procentach. Jeśli idzie o antyczne pozostałości to odwiedziliśmy tylko Kibyrę, a i tam nie zabawiliśmy dłużej, bo tak potwornie lało, że odbierało jakąkolwiek ochotę na dłuższe spacery.
Nasza czwartkowa trasa
Zanim ruszyliśmy najbardziej przykry obowiązek – wizyta na
stacji benzynowej. O tym, że ceny paliwa w Turcji są kosmiczne wiedziałem od
lat, ale i tak za każdym razem płakałem, gdy nalewając paliwo, na wyświetlaczu
dystrybutora kwota zapłaty z sekund na sekundę stawała się coraz bardziej
absurdalna. Za to zazwyczaj za darmo, albo za niewielką opłatą była myjnia.
Zawsze jakieś pocieszenie…
Hamam dla naszego Hyundaia
Jezioro Burdur nie zrobiło jakiegoś specjalnego wrażenia,
ale to najpewniej wina tego, że aby przebić dwa poprzednie tureckie jeziora –
to koło Inizku i Egirdir – trzeba już czegoś naprawdę potężnego. Zwykłe jezioro
i to jeszcze przy pochmurnej, burej pogodzie nie było w stanie podołać temu
wyzwaniu. Gdzieś po drodze byliśmy też po raz pierwszy zatrzymani do rutynowej
kontroli, jakich pełno przy wjazdach do miast i miasteczek. Mundurowi zazwyczaj
byli uprzejmi a wszystko trwało sekundę, bo nikomu nie chciało się wczytywać w
polskie dokumenty. Krótka wymiana zdań, skąd jesteśmy, dokąd jedziemy,
szerokiej drogi i już.
Od czasu do czasu w trakcie naszej podróży zdarzało nam się
też wdać w dłuższe pogawędki, tak jak było to na stacji w Gölhisar, gdzie przy obowiązkowej
herbacie, odbywaliśmy uprzejmy, drogowy small-talk.
To znaczy ja odbywałem, a żona siedziała jak na tureckim kazaniu. Tam w Gölhisar
akurat rozmowa zeszła na politykę, bo w telewizorze perorował Erdoĝan, ale
najczęściej poruszane tematy to skąd znam język (a każdego kolejnego dnia
znałem wszak lepiej), czy w Polsce jest taniej czy drożej, i jak bardzo podoba
nam się Turcja (im dalej na wschód tym rzadziej pytano o Turcję a częściej o
Kurdystan).
Co do Kibyry,o której w porównaniu do innych miast Azji Mniejszej pisze się raczej niedużo, to zwiedziłem niewiele. Rozpadało się koszmarnie. Ale jakieś tam zdjęcia zdążyłem zrobić, więc poniżej zamieszczam.
Tu dowód na to, że padało w Gölhisar
A później już była cudowna droga wśród gór, pełna wąskich serpentyn, stromych podjazdów, a czasami i mgły.
Od czasu do czasu padało mocniej
Ale widoki i tak były piękne
W Fethiye kolejny raz zakup miejscowych delikatesów (czyli
głównie owoców, warzyw i słodkości), a potem już tylko przejazd przez zaskakująco brzydkie
Ölüdeniz, jeszcze raz szaleńcze serpentyny tym razem z widokiem na morze, w tym na przepiękną Doliną Motyli (Kelebek Vadisi), i jesteśmy u celu podróży. Ale o tym już w kolejnej części.
Opustoszała plaża w Ölüdeniz
Dolina motyli (praktycznie niedostępna od strony lądu)
ps Aha, po drodze spotkaliśmy pierwszy raz żółwia. Później nam spowszedniały, ale ten był jeszcze wielką atrakcją, więc specjalnie wysiedliśmy by go sfotografować.
Odpowiedzi
Wreszcie!
Wysłane przez Iza w
No rzeczywiście, początkowo
Wysłane przez uzman w
No rzeczywiście, początkowo było deszczowo. Ja już nawet byłem w połowie drogi do tego teatru, ale w pewnym momencie pomyślałem sobie, że dalszy spacer niewarty jest ceny całkowitego przemoczenia ubrania - trzeba się będzie przebierać, zaparują szyby w samochodzie i takie tam.
Zmieniłem adres URL mapek - mam nadzieję, że teraz są już widoczne. Zdjęcia umieszczam na portalu garnek.pl, niestety grafiki są tam usuwane, stąd mapy wstawiam na inne portale, gdzie nie trzeba się rejestrować.
Dzięki za poprawienie mapek!
Wysłane przez Iza w
zapomniałem, że ...
Wysłane przez jacky6 w
pierwszą część Twojej relacji przeczytałem i przypisek dokleiłem...
czy będzie ( i ile ) więcej odcinków ?
bo czyta się więcej aniżeli żywo ... :-)
Dzięki
Wysłane przez uzman w
Zdjęcia z drogi
Wysłane przez lukroman w
Zdjęcia z drogi pewnie też idą na bok, jako mniej interesujące niż starożytne ruiny albo widoczki z morzem w tle? A przecież przez setki kilometrów i wiele godzin jazdy zachwycamy się wspaniałymi scenami, jakie roztacza przed nami każdy kolejny kilometr trasy. Widoki zapierają dech, a że droga piękna, szeroka, ruch niewielki, więc chce się depnąć "do dechy", ale znowu paliwo drogie i w głowie ostrzeżenia o "dzikich" kierowcach tureckich :) Jadąc własnym samochodem przez Turcję walczymy z pokusą fotografowania i często przegrywamy... Dziękuję, żeś trochę zdjęć z trasy wrzucił, bo dla mnie są miłym wspomnieniem własnych podróży, na innych lub tych samych trasach.
A Yeşilada w Waszym czerwcu jest tak samo senna jak we wrześniu...