Po dobrze przespanej nocy wyruszyliśmy z Çan w dalszą drogę na południe. Opis naszych dalszych peregrynacji nieodparcie przypominać będzie miotanie się wszy na grzebieniu, ale taki był właśnie urok naszej wycieczki-ucieczki. Drogą nr 555, zaznaczoną na mapie samochodowej jako widokowa, dojechaliśmy najpierw do miasteczka Yenice. Wiedzieliśmy już, że tzw. 'trasy widokowe' oznaczają najczęściej ostre wiraże, strome podjazdy i inne atrakcje w tym rodzaju, ale odcinek do Yenice należał do łatwych i przyjemnych.
Samo Yenice okazało się spokojną mieściną, gdzie turyści zaglądają tak rzadko, że nawet się ich nie zauważa. Po prostu zjawisko, którego nie można opisać najłatwiej jest zignorować, lub uznać za wytwór wybujałej wyobraźni. W Yenice przespacerowaliśmy się główną ulicą, zajrzeliśmy w kilka zaułków i zrobiliśmy zakupy. Oprócz produktów spożywczych nabyliśmy dwie sztuki broni palnej, w którą uzbroiliśmy najmłodszych uczestników wyprawy. W końcu nigdy nic nie wiadomo, prawda? Zakup niezwykle hałaśliwych rewolwerów przysporzył nam później pary chwil grozy, przykładowo gdy podczas wyprzedzania pojazdów należących do wojska lub żandarmerii zza naszych pleców rozlegały się głośne wystrzały i wojownicze okrzyki.
Meczet w Yenice
Dalsza trasa przejazdu zaprowadziła nas do leżącej nieco w oddaleniu od trasy 555 miejscowości Pazarköy. Zwabiła nas w te strony informacja, że w pobliżu położone są pozostałości antycznego miasta Argiza. Niestety, ponownie nie udało nam się w terenie dotrzeć do jakichkolwiek śladów tego miejsca. Troada miała się okazać jednym z najskromniej obdarowanych 'brązowymi tablicami' regionów Turcji. Poza przybrzeżnym pasem od Troi przez Aleksandrię Troas i Assos nie udało nam się na jej terenie odnaleźć wielu ciekawych starożytnych miejsc, która powinny być tam położone. Tymczasem mogliśmy podziwiać pięknie dojrzewającą na słońcu paprykę.
Paprykowe pole
Trasa 555 doprowadziła nas do większej drogi, tym razem o numerze 230, łączącej Balıkesir z Edremitem. My pojechaliśmy nią na zachód, czyli do Edremitu. Pora posiłku zastała nas w okolicach miasteczka Havran, słynącego z przetwórstwa oliwek na rozmaite produkty. W powietrzu unosił się charakterystyczny, drażniący zapach, pochodzący z fabryk oliwy. W centrum Havran odszukaliśmy lokantę i zjedliśmy najsmaczniejszą wątróbkę, jaką udało nam się do tej pory skosztować w Turcji. Krótki spacer po Havran przyniósł nam odkrycie kilku ładnych, drewnianych domostw, w różnym stanie zachowania. Przy okazji mogłam przetestować nowy obiektyw w warunkach, kiedy zdjęcie trzeba zrobić, ale do tyłu nie da się już przejść ani kroku bez umiejętności przenikania przez ściany.
Drewniany dom w Havran
Tuż przy parkingu znajdował się niewielki sklepik, specjalizujący się, oczywiście, w oliwie z oliwek oraz rozmaitych innych produktach pochodzenia oliwnego. Kątem oka dostrzegłam na wystawie ręcznie odkrojone z bloku mydła z dodatkiem oliwy, opatrzone ceną: 5 lirów. Najpierw sądziłam, że to cena za sztukę, ale dogłębne zbadanie sprawy zaowocowało odkryciem, że to koszt pięciu pokaźnych kostek mydła. Już wkrótce wnętrze bagażnika Pieskowozu pachniało jak mydlarnia. Dla porównania, podczas podróży powrotnej sprawdziliśmy ceny podobnych, chociaż bardziej ozdobnie pakowanych mydełek, sprzedawanych w Susurluk. Tam cena wynosiła od 5 do 10 lirów za jedną sztukę, więc chyba zrobiliśmy w Havran dobry interes.
Kotek z Havran
Z Havran szybko dojechaliśmy do Edremitu, gdzie zastały nas popołudniowe korki. Jak na stosunkowo niewielkie, bo liczące około 55 tysięcy mieszkańców, miasto ruch uliczny był ogromny, przypominający wielką metropolię. Winne były wąskie ulice oraz słabo zsynchronizowana sygnalizacja świetlna. Przebiliśmy się przez centrum, zdeterminowani w poszukiwaniu jakiejś lokalnej ciekawostki turystycznej. Uwagę przyciągały kierunkowskazy do 'Üçler Dede Türbesi' i tam też podjechaliśmy. Miejsce okazało się dokładnie tym, na co wskazywała jego nazwa, czyli sanktuarium przy którym znajdowały się trzy grobowce. Przy nich modliło się kilka kobiet, a całość była bardzo skromna i malutka, tak jakby wszystkie środki finansowe przeznaczono na tablice informacyjne.
Üçler Dede Türbesi w Edremicie
O wiele ciekawszym doświadczeniem reporterskim było spotkanie z grupką wesołych gospodyń domowych, które na pobliskim podwórku były zajęte przygotowywaniem salça czyli pasty pomidorowo-paprykowej. Rozpaliły ognisko, nad którym zawieszono ogromny kocioł wypełniony pomidorami i papryką, mieszanymi ogromnym 'wiosłem'. Propozycja zrobienia z tego wydarzenia małego foto-reportażu spotkała się z ich wielką radością i tak oto mogłam zgłębić arkana tureckiej sztuki przygotowywania przetworów na zimę.
Przygotowanie salçy w Edremicie
Ostatni przystanek w Edremicie, tuż przy stoisku rybnym, zaowocował wizytą w zabytkowym meczecie Kurşunlu, zbudowanym około 1300 roku. Właściwie była to wizyta jedynie na terenie przed meczetem, ponieważ jego drzwi były starannie zamknięte. Nawet osoby modlące się tam w porze popołudniowej, czyniły to w przedsionku meczetu. Podsumowując, Edremit okazał się dosyć rozczarowującym miejscem, chociaż trudno mu odmówić pewnego, dobrze skrywanego uroku.
Meczet Kurşunlu w Edremicie
Podczas wyprawy po północno-zachodniej części Turcji, którą zrealizowaliśmy rok temu czyli w 2012 zajrzeliśmy na moment do miejscowości Ören czyli antycznego miasta Adramyttion, o którego pochodzi zresztą nazwa Edremitu. Ören jest obecnie położoną w pobliżu Edremitu miejscowością wypoczynkową i nasz zeszłoroczny rekonesans nie wypadł przekonująco jeżeli chodzi o zachowane zabytki antyczne. Tym razem postanowiliśmy być bardziej dociekliwi.
Teren wykopalisk w Ören
Nasza upartość została wynagrodzona: zaparkowaliśmy tuż przy terenie wykopalisk archeologicznych i wyruszyliśmy na zwiady. Niestety, teren był ogrodzony i starannie zamknięty, ale kilka zdjęć udało nam się zrobić. Dzięki dalszym poszukiwaniom wykryliśmy ładny meczet oraz sporą brązową tablicę z napisem 'ÖREN Adramytteion Açık Hava Tiyatrosu'. Podniesieni na duchu ruszyliśmy w poszukiwaniu tego teatru. Szliśmy i szliśmy i... nic. W końcu zawróciliśmy i znaleźliśmy całkiem nowoczesny teatr, służący do przedstawień na świeżym powietrzu. Tylko dlaczego prowadziła do niego brązowa tablica?
Brązowa tablica do nowoczesnego teatru w Ören
Godzina była już mocno popołudniowa, więc nadszedł czas decyzji co do noclegu. Nasz wybór padł na Bergamę, w której mieliśmy upatrzony w zeszłym roku fajny hotel. Żeby nie powtarzać znanej nam już trasy przejazdu, wybraliśmy drogę boczną, prowadzącą przez wzgórza oraz miejscowość Kozan. Miało się w jej pobliżu znajdować kilka antycznych miast, ale, jak już wielokrotnie to bywało, w terenie nie odnaleźliśmy stosownych kierunkowskazów. Znaleźliśmy natomiast tablicę z informacją o pobliskim pomniku Atatürka, więc wiedzeni ciekawością i pewnym niedosytem atrakcji, pojechaliśmy we wskazanym przez nią kierunku. Trasa była nadzwyczaj malownicza, a pomnik wodza - ładnie położony wśród lasów. Tuż obok stała ławeczka, co dało nam okazję do zaimprowizowania pikniku w cieniu sławnego przywódcy.
Pomnik Atatürka w okolicach Kozan
Słońce już zachodziło, gdy dojeżdżaliśmy do Bergamy. Z oddali witało nas wzgórze Akropolu, a wkrótce potem zauważyliśmy pozostałości antycznego akweduktu. Niestety, światło było już marne, więc i zdjęcia wyszły słabe. Do hotelu Serapion zajechaliśmy po ciemku i szybko poszliśmy na kolację do pobliskiej restauracji. Podczas wieczornego posiłku snuliśmy plany na kolejny dzień, które obejmowały wizytę w Czerwonej Bazylice, celem skutecznego wykorzystania posiadanego sprzętu fotograficznego. Jakże złośliwie chichotał wówczas los...
Akropol Pergamonu widziany z drogi dojazdowej
Tuż przed położeniem dzieci spać okazało się, że w pokoju nie ma jednego z najważniejszych uczestników naszych wypraw: małego, niegdyś białego kocyka, który córka miała od zawsze czyli od urodzenia. Gorączkowe przeszukanie Pieskowozu również nie przyniosło pożądanego rezultatu. Wszystkie mniej ważne sprawy i plany wywietrzały nam z głów - trzeba organizować wyprawę ratunkową. Telefony na linii Bergama - Çan upewniły nas, że poszukiwany obiekt został przez nas zostawiony w tamtejszym hotelu. Noc minęła nam niespokojnie i z samego rana ruszyliśmy w drogę powrotną do Çan. Co spotkało nas po drodze i czy kocyk rzeczywiście tam na nas czekał, tego dowiecie się w kolejnym odcinku relacji.