Po Turcji zdarzyło nam się podróżować na wiele sposobów — autokarem, autostopem, samochodem, ale do tej pory, czyli do lata 2024, nie udało nam się przebyć chociażby najkrótszego fragmentu tureckich dróg na rowerach. Tym razem, w lipcu, dotarliśmy w końcu z naszymi jednośladami do Edirne, czyli dawnej stolicy osmańskiej, położonej tuż przy granicy z Bułgarią i Turcją. I właśnie od przekroczenia granicy grecko-tureckiej w Kastanies-Pazarkule zaczęła się turecka część rowerowych wakacji ekipy Turcji w Sandałach.
Oczywiście na tym przejściu granicznym nie znaleźliśmy się z użyciem teleportacji, ale przyjechaliśmy naszym dzielnym Misiowozem, czyli Renault Trafic, który przewiózł nas i nasze rowery najpierw do Grecji, gdzie spędziliśmy miłe chwile na dwóch kampingach na Peloponezie. Pobyt w Turcji, a konkretnie właśnie w Edirne, miał być jedynie wisienką na torcie, wieńczącą nasze letnie wakacje.
Przejazd do Edirne rozpoczęliśmy z samego rana z greckiego miasta Alexandroupoli, a w drodze najważniejszym postojem było miasteczko Didymoteicho, obecnie nieco senne i zapomniane, a niegdyś — będące siedzibą rodziny sułtańskiej w okresie przed podbojem Konstantynopola przez Mehmeda Zdobywcę. Odwiedziny w Dimetoce, jak kiedyś nazywano tę miejscówkę, znajdowały się od dawna na naszej liście miejsc do zwiedzenia i w końcu okazało się, że jest nam tam po drodze.
Tuż przed dojazdem do Didymoteicho naszą uwagę przyciągnęła posępna konstrukcja — mur graniczny między Turcją a Grecją. Najwyraźniej graniczna rzeka Marica, po turecku Meriç, okazała się niewystarczającą przeszkodą do osób usiłujących nielegalnie sforsować granicę Unii Europejskiej.
W Didymoteicho podjechaliśmy do podnóży wzgórza, na którym znajdują się pozostałości twierdzy pamiętającej czasy Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Na szczęście nie daliśmy się nabrać nawigacji, która usiłowała nas namówić na wjechanie na sam szczyt autem i rozsądnie zaparkowaliśmy nasz pojazd przy szerokiej ulicy, tuż przy pozostałościach osmańskiej łaźni Oruça Paszy, które obecnie zagracają komuś ogródek. Na szczyt wzgórza wspięliśmy się na piechotę i już mogliśmy podziwiać rozciągające się stamtąd widoki na Didymoteicho i okolicę. Przez cały czas pilnie obserwowały nas bociany, których w okolicy twierdzy było więcej niż ludzi.
Bizantyjski kronikarz Prokopiusz twierdził, że zamek rozbudował w VI wieku cesarz Justynian I. O wiele później, na początku XVIII wieku, miał w tej twierdzy przebywać w areszcie domowym król szwedzki Karol XII. Obecnie zamek zachował się we fragmentach, na najdłuższym odcinku jego bizantyjskie mury mają 1 kilometr długości i osiągają wysokość do 12 metrów. W sumie stoją jeszcze w całości lub części 24 wieże, a niektóre z nich noszą monogramy bizantyjskich osobistości.
Z twierdzy zaszliśmy do centrum Didymoteicho, które było znacznie bardziej ożywione niż nieco porzucona twierdza. Niestety druga główna atrakcja turystyczna miasteczka — meczet Bajezyda z początków XV wieku — przechodził właśnie gruntowną renowację i nie dało się od dokładniej obejrzeć. Nadszedł więc czas na opuszczenie Didymoteicho i przekroczenie granicy z Turcją.
Na przejściu Kastanies-Pazarkule zdarzyło nam się być wiele lat temu i wówczas byliśmy jedynymi podróżnikami do obsłużenia. Tym razem powitał nas całkiem imponujący sznur pojazdów czekających na przejście odprawy granicznej. Na szczęście oczekiwanie nie zajęło nam więcej niż godzinę i już wjeżdżaliśmy do Edirne od strony dzielnicy Karaağaç.
Dzielnica ta posiada wyjątkowe położenie — wraz z wioską Bosna jest to jedyna część Turcji znajdująca się na zachodnim brzegu rzeki Marica. Fakt ten jest zresztą upamiętniony przez Pomnik Traktatu w Lozannie, stojący właśnie w Karaağaç. Posiada on trzy betonowe kolumny różnej wysokości, z których najwyższa symbolizuje azjatycką część Turcji, czyli Anatolię, średnia — turecką cześć Tracji, czyli ziemie położone w Europie, a najniższa — właśnie Karaağaç i okolice na zachodnim brzegu Maricy.
To właśnie w Karaağaç zarezerwowaliśmy sobie kolejne trzy noclegi. Nasz wybór padł na hotel apartamentowy Karaağaç Green Edirne, który oferuje apartamenty z własną łazienką i w pełni wyposażonym kącikiem kuchennym. Okazało się zresztą, że z kuchni tej wcale nie korzystaliśmy, bo scena gastronomiczna Edirne wypadła w tym roku nad wyraz korzystnie. Ogromną zaletą było dla nas położenie hotelu — przy cichej ulicy na obrzeżach Karaağaç, z dogodnym parkingiem i ogrodem, w którym można było bezpiecznie zostawić rowery. Dodatkowo czuliśmy się bardzo bezpiecznie, obserwując z balkonu aktywność w tamtejszym garnizonie wojskowym.
Samo Edirne jest nam wyśmienicie znane, nawet napisaliśmy o tym mieście parę przewodników, po polsku i angielsku. Jednak zawsze ciągnie nas, żeby sprawdzić, co w nim nowego słychać, a ponadto chcieliśmy zachęcić młodszą część ekipy TwS, lat 13 i 15, do aktywnego współuczestnictwa w wyborze miejsc do odwiedzenia. Gdy zameldowaliśmy się w hotelu było już dość mocno po południu, a kiszki marsza nam grały, więc naturalnym wyborem było odwiedzenie na pierwszy ogień jednego z miejsc wybranych przez młodzież — centrum handlowego Erasta Edirne AVM, położonego w centrum miasta, przy ulicy bulwarze Atatürka. Do centrum podjechaliśmy leniwie samochodem, chociaż taki przejazd wąskimi uliczkami miasta, będącym obecnie w przebudowie, był swoistą przygodą samą w sobie. W Turcji grunt to nie okazywać strachu siedząc za kierownicą i dzielnie przeć przed siebie.
Centrum handlowe Erasta to stosunkowo nowy punkt na planie miasta, a przy okazji bardzo udany przykład na turecką kreatywność w tworzeniu nazw. Erasta to połączenie nazwy tradycyjnych bazarów osmańskich — arasta — z nazwą samego miasta Edirne. Poza tym to wyśmienite miejsce na zakupy w tureckich sklepach sieciowych oraz na posilenie się w strefie gastronomicznej, w której do wyboru jest kilkanaście restauracji, a żadną z nich nie jest McDonald's. Obecny jest natomiast Burger King, który obecnie w Turcji funkcjonuje pod nazwą Börgır.
Nie ciągnęło nas jednak wcale do amerykańskich fastfoodów, ale do tureckich restauracji, więc wybraliśmy Bursa Kebap Evi — jedną z największych turecki restauracji sieciowych, posiadającą ponad 130 oddziałów, również poza granicami Turcji. Bursa Kebap Evi albo w skrócie BKE posiada imponujące menu, z którego wybraliśmy oczywiście pochodzący z miasta Bursa kebab İskender, a ponadto kebab Adana z jogurtem oraz köfte z İnegöl.
Wszystko spłukaliśmy dużą ilością ayranu i tak najedzeni udaliśmy się na zakupy odzieżowe w poszukiwaniu spodni typu szarawary, w których planowaliśmy zwiedzić kilka meczetów. Wieczór spędziliśmy relaksując się na balkonie, ponieważ kolejny dzień miał okazać się pełen nowych wrażeń.