Drugi odcinek relacji z wyprawy 2018 powinien ucieszyć tych Czytelników, którzy czekają na opowieści z Turcji. Podsumowanie drugiego tygodnia włóczęgi z plecakami zawiera nasze wrażenia i przeżycia ze Stambułu i Ankary, a działo się wówczas wiele. Zapraszam na wspólną wędrówkę wzdłuż murów obronnych Konstantynopola, włóczęgę śladami dawnej potęgi Bizancjum oraz na spacer po Ankarze, podczas którego okaże się, czy w stolicy Turcji faktycznie nie ma nic ciekawego do zobaczenia.
Dzień 8 (30.06.2018)
Ostatni dzień w Grecji (chwilowo). Rano zwiedzamy wnętrze Hagia Sophii, Białą Wieżę oraz ruiny pałacu Galeriusza. Potem wracamy do apartamentu na krótką przerwę.
O 12, a właściwie kilkanaście minut przed, wychodzimy z apartamentu. Udajemy się na przystanek autobusowy i jedziemy na dworzec. Po małej konsternacji związanej z niedziałającą szafką, zostawiamy bagaże i wracamy do centrum.
Wracamy bocznymi uliczkami i idziemy na lunch, po raz trzeci do tego samego lokalu. Tym razem zamawiamy jedną małą i jedną dużą porcję. W czasie lunchu Iza dogaduje się z Alperem, współautorem książki o górze Nemrut, i załatwia nam nocleg w jego mieszkaniu. Co więcej, Alper ma nas odebrać z dworca w Stambule, a mamy tam być o 6 rano. Z radości zamawiamy dwa dodatkowe piwa.
Umajeni idziemy do Muzeum Archeologicznego. Spędzamy tam ok. 2 godzin. Wystawy są świetne przygotowane. Można też skorzystać z toalety.
Po muzeum czas ruszyć w kierunku dworca. Ostatnie dwie godziny spędzamy w restauracji Goody's. Zjadamy dużą sałatkę i frytki. W ramach przygotowań do trasy nawadniamy się.
Autobus pojawia się tuż po 19. Korzystając z okazji, idziemy jeszcze do toalety. Do autokaru wsiadamy i robimy sobie radosne zdjęcia.
Szybko okazuje się, że mamy niewielu współpasażerów. Na liście kierowcy jest 11 pozycji. Autobus jest niemal pusty. Na 10 minut przed planowanym odjazdem autokar rusza - Iza jest akurat poza nim - ale na szczęście to tylko odblokowanie auta, które zaparkowało i zostało zablokowane.
Autobus odjeżdża dokładnie o czasie. Niestety okazuje się, że nie działa klimatyzacja i jest bardzo ciepło. W ok. 20 minut wyjeżdżamy z Salonik i ruszamy autostradą Egnatią na wschód. Ok 21:30 autokar zjeżdża do Kavali i zbiera jeszcze jedną pasażerkę. Po wyjechaniu z Kavali reszta ekipy zasypia, a ja spisuję notatkę. Tola śpi na dwóch siedzeniach, a Staś zasypia na Izie.
O 22:30 zjeżdżamy do Xanthi na pit stop. Kupujemy po małej Verginie i sodę. Kierowca uprzedza, że nie wolno pić alkoholu w autobusie. Potem autokar wjeżdża do centrum i wsiada ok. 10 osób. Ok. 23 wracamy na Egnatię.
O 23:30 zjeżdżamy do Komotini. Po 20 minutach kluczenia po miasteczku wracamy na autostradę. 20 min po północy jesteśmy w Aleksandropolis. Nikt nie wsiada.
Na granicy jesteśmy około 1 w nocy. Musimy wysiadać z autokaru. Dzieciaki są zaspane. Grecki celnik jest dosyć nieprzyjemny. Turcy kupują ogromne ilości alkoholu, głównie ouzo. Cały autobus brzęczy. Kierowca chowa butelki pod kubeczkami plastikowymi. Po 20 minutach dostajemy paszporty i jedziemy na granicę turecką. Granicę przekraczamy o 2:08.
Dzień 9 (01.07.2018)
Docieramy na dworzec Bayrampaşa jakieś 30 minut przed czasem. Wychodzimy z autobusu i przegrupowujemy się przed biurem agencji.
Iza dogaduje się z Alperem - ma po nas podjechać na dworzec. Na szczęście ruch uliczny jest o tej porze znikomy, więc szybko dociera. Ok. 7 docieramy do mieszkania Alpera. Czas się umyć. Ok. 8 zjadamy śniadanie, głównie dzieciaki, my się przyłączamy. Trochę gadamy z naszym gospodarzem. Potem idziemy na szybkie zakupy - ayran, mleko, płatki, chleb, rogaliki, pomidory, kawa - w pobliżu jest dyskont Şok.
Po śniadaniu zasypiam. Spocony jak mysz budzę się o 12. Czas na lunch. Idziemy do pobliskiego centrum handlowego, do restauracji Baydöner, razem z Alperem i jego dzieciakami. Alper stawia, w sumie dla 7 osób kosztuje to 120 ₺.
Potem wracamy do domu. Przy okazji poznajemy sympatycznego psa pilnującego apartamentowca. Alper pokazuje nam swoją kolekcję skamieniałości. Rozmawiamy też trochę o Didymie.
Po 14 wsiadamy do auta (jazda w stylu tureckim, 7 osób w Oplu Corsa) i Alper odwozi swoje dzieciaki do ciotki. Nas zawozi na wzgórze Çamlıca, gdzie wypoczywają mieszkańcy Stambułu. Po drodze dzieciaki zasypiają na nas. Stasio odpływa i obślinia mi ramię. Niestety na wzgórzu jest bardzo dużo ludzi. Przy okazji oglądamy, jak wygląda meczet Çamlıca Camii, symbol potęgi tureckiej gospodarki, jakkolwiek paradoksalnie by to obecnie nie brzmiało. Po zrobieniu kilku zdjęć postanawiamy wracać. Po drodze kupujemy wodę i colę zero.
Schodzimy do stacji metra Kısıklı. Okazuje się, że jest tam bardzo fajny park, w którym jest dosyć mało ludzi. Schodzimy do stacji metra i kupujemy İstanbulkart. Na szczęście pomaga nam pani z ochrony i dzięki niej wszystko przebiega bardzo sprawnie.
Pierwszy przejazd jest na stację Üsküdar. Tam znajdujemy świetny lokal z köfte. Zamawiamy dwie porcje köfte i piyaz. Jedzenie jest świetne!
Potem jedziemy jeden przystanek linią Marmaray i przesiadamy się na linię 4 w kierunku Kozyatağı. Metro jedzie 15 minut. Wysiadamy i na piechotę ruszamy do apartamentu. Po drodze spotykamy właściciela psa, który stróżuje przy naszym apartamentowcu.
Odświeżamy się trochę i ruszamy na wybrzeże. Naszym celem jest Bağdat Caddesi. Z całej dzielnicy ściąga w tym samym kierunku wiele osób.
Postanawiamy sprawdzić jak wygląda wybrzeże... okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Spory pas nabrzeża jest zagospodarowany jak park wypoczynku i rekreacji. Sporo osób jeździ na rowerach i rolkach. Jest też ładny widok na Wyspy Książęce.
Po krótkim spacerze wracamy do apartamentu. Kupujemy napoje i idziemy się umyć.
Jest 22 i spisujemy relacje. Dzieciaki mają dwa dni zaległości. Podejmujemy również rozpoczęty w zeszłym roku projekt degustowania tureckich win.
Alper wraca po 23. Siedzimy jeszcze trochę i rozmawiamy o tym i owym.
Dzień 10 (02.07.2018)
Iza wstaje o 7, a ja około 8. Alper wychodzi na cały dzień o 8. Zjadamy śniadanie i ruszamy do metra. Potem Marmaray i jesteśmy na stacji Kazlıçeşme.
Nasz plan na ten dzień zakłada przejście wzdłuż całej linii murów obronnych Konstantynopola. Ruszamy do początku murów Teodozjusza.
Zaczyna się od małego falstartu, bo przy początkowym odcinku murów jest schronisko dla psów. Poza tym jest to dosyć zadbana okolica, z parkingu i obficie podlewają roślinnością. Niestety widać efekty niedzielnego wypoczynku Turków - wszędzie pełno śmieci. W poszukiwaniu idealnego ujęcia włazimy na podmokłą trawę - wygląda, że za chwilę będzie tu bagnisko.
Ruszamy zewnętrzną stroną murów, przez Park Światowego Pokoju. Pierwszą znaczącą strukturą, którą chcemy zwiedzić jest Twierdza Yedikule. Niestety, jest dokładnie zamknięta i wygląda na porzuconą. Po południu następnego dnia dowiemy się, że ten stan trwa od kilku lat, ponieważ podmiot zarządzający popadł w konflikt z prawem.
Wędrówka trwa, a upał robi się coraz większy. Oglądamy ogrody pod murami, w których uprawia się warzywa. Ponieważ tuż obok biegnie szeroka ulica, plony z pewnością są bogate w metale ciężkie.
Fotografujemy kolejne odcinki murów i bramy. Zaczynamy być nieco głodni, więc w parku położonym w pobliżu Panorama 1453 Müzesi poszukujemy żywności. Jest z tym kiepsko i musimy się zadowolić simitami i wodą.
Jedynym meczetem, jaki dzisiaj zwiedzamy jest Mihrimah Sultan Camii, zbudowany przez Sinana w połowie XVI wieku.
Dzieciaki dają radę, tylko nieco narzekają na głód. Kolejna próba zdobycia jedzenia odbywa się przy Muzeum Kariye. Siadamy w porządnie wyglądającej restauracji i zamawiamy coś do jedzenia. Niestety nasze ponawiane prośby o podanie wody są ignorowane przez obsługę, która zamiast niej usiłuje nam wcisnąć herbatę i bułeczki. Jarek wyskakuje po butlę wody do pobliskiego sklepu, ale nadal czekamy. Czarę goryczy przepełnia widok pijącego wodę kelnera. Zgodnie wstajemy i opuszczamy lokal.
Kolejny punkt programu to Kościół św. Zbawiciela na Chorze czyli obecnie Muzeum Kariye. Jest ono obecnie w renowacji i można obejrzeć jedynie część fresków i mozaik. Natomiast cena biletu wstępu nie jest obniżona i wynosi aż 30₺.
Ostatni odcinek murów jest bardzo malowniczy, chociaż i tu trwają prace renowacyjne, realizowane na terenie Pałacu Porfirogenetów (Tekfur Sarayı) oraz Więzienia Anemasza. Docieramy nad Złoty Róg. Statystyka trasy informuje nas, że przeszliśmy 11,5 kilometra.
Trzeba jednak jeszcze wrócić do domu, a nie jest to prosta sprawa - linia tramwajowa dopiero jest budowana. Udaje się nam złapać autobus na Eminönü, który jedzie nieco okrążną trasą przez Beyoğlu.
Wsiadamy na prom i śpieszymy na Üsküdar, gdzie dopadamy znaną nam z poprzedniego dnia lokantę z köfte. Kelnerka uśmiecha się na nasz widok. Zamawiamy górę jedzenia, które bardzo sprawnie znika.
Wracamy do mieszkania, po drodze uzupełniając zapas płynów w Migrosie. Wieczorem robimy duże pranie i umawiamy się na spotkanie z aktywistką ze Szwecji, która walczy z wiatrakami w Çeşme.
Dzień 11 (03.07.2018)
Rano Iza ma nieco pracy przy komputerze, a reszta ekipy cierpliwie czeka. Z tego powodu nie możemy zabrać się z Alperem, żeby zobaczyć kopię słynnego lwa z góry Nemrut. Umawiamy się na spotkanie około południa na Üsküdar.
Faktycznie o ustalonej porze wsiadamy do auta Alpera i jedziemy zobaczyć jego miejsce pracy, prywatną szkołę prowadzoną przez fundację İstek Belde.
Szkoła jest bardzo wypasiona, ma własny basen, planetarium, a nawet obserwatorium astronomiczne. Wszystko to położone jest w pięknej, zielonej okolicy, na wzgórzu Nakkaştepe.
Zwiedzamy małe, ale niezwykle ciekawe muzeum astronomiczne, założone i prowadzone przez Alpera, no i oczywiście fotografujemy się z kopią lwiego horoskopu z Nemruta. Odwiedzamy też bibliotekę szkolną ze wspaniałym widokiem na okolicę oraz obserwatorium astronomiczne.
Potem Alper podrzuca nas na przystanek autobusowy, skąd wyruszamy do Kadıköy. Tam szybko znajdujemy toalety, które można opłacić İstanbulkart. Potem czas na szybkiego kebaba w cieście oraz ayran.
Czekamy na Magdę z Çeşme i jest trochę zamieszania z lokalizacją właściwej przystani, ale dajemy radę i przeprawiamy się do Beyoğlu. Dzieciaki opijają się sokiem pomarańczowym.
Nieoczekiwanie mamy dodatkową atrakcję, bo podjeżdżamy na İstiklal Caddesi zabytkowym metrem Tünel. Potem szybki marsz przez słynną aleję i docieramy do małej, ale znakomicie zaopatrzonej księgarni, gdzie spotykamy się z archeologiem, pisarzem i redaktorem, Nezihem Başgelenem. Rozmawiamy o możliwościach współpracy, ale co z tego będzie, to się okaże.
Wracamy przez İstiklal, robiąc zdjęcia. Znowu przejazd metrem Tünel, potem szybki prom do Kadıköy i metro do okolic apartamentu. Czas na kolację w zadbanej restauracji w okolicy stacji metra Kozyaltı. Lokal nazywa się İrfan. Zamawiamy wypaśny zestaw dań: zupę ezogelin, pide z serem, kebab Adama oraz köfte, a do tego 4 ayrany. Obsługa jest bardzo sprawna i miła, a jedzonko smaczne. Gdy porcja ziemniaków staje się kwestią sporu między dzieciakami, kelner szybko przynosi dokładkę. Za wszystko płacimy około 80₺.
Szybkie zakupy w Migrosie i do domu. Teraz jest czas na spisanie relacji (Iza) oraz pracę przy komputerze (Jarek). Dzieciaki odmóżdżają się przy tv.
Dzień 12 (04.07.2018)
Zjadamy śniadanie i idziemy zwiedzać. Wiem, że tak będzie, więc piszę to zawczasu dzień wcześniej.
Dzień był tak intensywny w atrakcje, że jego faktyczne spisanie nastąpiło przeszło miesiąc później, już po naszym powrocie z wyprawy.
Plan zakładał zwiedzanie serca bizantyjskiego Konstantynopola czyli dzielnicy Sultanahmet, ale z nieco innej perspektywy. Chcieliśmy odwiedzić tym razem nieco mniej znane miejsca niż Hagia Sophia czy Błękitny Meczet. No i nam się to udało!
Zaczynamy od podróży metrem i promem, a na Sultanahmet wita nas widok na meczet Szczęśliwej Wszy czyli wezyra Rüstema Paszy. Zaglądamy na historyczny dworzec Sirkeci, obecnie prawie opuszczony. Funkcjonuje przy nim stacja kolejki Marmaray, ale pociągi nadjeżdżające z Europy stają w innej, odległej lokalizacji czyli na stacji Halkali. Działa natomiast na dworcu międzynarodowa kasa biletowa, ale rozkładu jazdy już nie ma. Przy okazji zwiedzamy maleńkie, jednopokojowe Muzeum Kolei.
Kierujemy się do Parku Gülhane, w którym odnajdujemy Kolumnę Gotów oraz ruiny antycznych budowli. Jest również sceneria przedstawiająca obraz Trener Żółwii, namalowany przez Osmana Hamdi Beya. W parku wybucha drobna awantura o zdjęcie z koziołkiem, ale zaczynamy podejrzewać, że faktyczną przyczyną jest głód.
Po przejściu przez park i rzuceniu okiem na słynny Milion czyli konstantynopolitański odpowiednik rzymskiego Milliarium Aureum żwawo kierujemy się do znanej nam z poprzednich pobytów w Stambule restauracji Meşhur Sultanahmet Köftecisi. Nasze podejrzenia o napad głodu zostają pozytywnie zweryfikowane, a zupa z soczewicy, köfte i piyaz znikają błyskawicznie. Gdy kończymy posiłek, lokal, który przywitał nas pustymi stolikami, jest już pełny biesiadujących turystów.
Posileni, wędrujemy dookoła Hagia Sophii, zerkając na niedostępne dla turystów ruiny z okresu bizantyjskiego, znajdujące się po jej południowej stronie. Odstajemy swoje w kolejce do kontroli bezpieczeństwa przy wejściu do Pałacu Topkapı, ale naszym celem nie jest sam pałac, tylko stojący na jego pierwszym dziedzińcu kościół Hagia Eirene (Pokoju Bożego). Jest to jeden z niewielu bizantyjskich kościołów, które nie zostały przekształcone w meczet po upadku Konstantynopola. Od 2014 roku ponowie jest dostępny dla zwiedzających, jako muzeum i sala koncertowa. Bilety są bardzo drogie (20₺), zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie wszystkie części budynku są udostępnione. Płaci się raczej za przywilej przebywania na terenie świątyni, która stoi na miejscu pierwszej katedry Konstantynopola, zbudowanej przez cesarza Konstantyna w IV wieku. Obecna budowla jest znacznie młodsza, gdyż wzniesiono ją w 532 roku, a przebudowano w roku 740. Wróćmy jednak do naszej wędrówki po Stambule.
Naszym kolejnym celem jest Muzeum Mozaik (Büyük Saray Mozaikleri Müzesi). Po drodze przyglądamy się Meczetowi Sułtana Ahmeda, który jest w remoncie i chwilowo stracił harmonijny wygląd, gdyż brak mu czwartego minaretu.
Muzeum mieści się w tym, co zachowało się z Wielkiego Pałacu w Konstantynopolu. Mozaiki odkopano podczas prac archeologicznych w latach 50-tych XX wieku, ale tureccy archeolodzy nie byli w stanie zapewnić im odpowiedniej ochrony, więc zwrócili się o pomoc do kolegów po fachu z Austrii. Wizytę w muzeum uznajemy za wielki sukces, ponieważ podczas poprzednich pobytów w Stambule zawsze trafialiśmy na moment, kiedy było nieczynne.
Z muzeum wędrujemy obejrzeć hipodrom, ale z zupełnie innej niż zazwyczaj się to robi perspektywy, a mianowicie - od tyłu. Zamiast udać się na plac Sultanahmet Meydanı, gdzie stoją słynne kolumny, udajemy się w kierunku południowym, na ulicę Nakilbent. Trwa tam właśnie niewielki bazar owocowo-warzywny, ale nas bardziej interesuje imponująca struktura znana jako Sphendone. Są to masywne pozostałości łukowego zakończenia hipodromu. Zostały odsłonięte w latach 80-tych XX wieku, a na ich szczycie stoi budynek liceum o profilu technicznym.
Dalszy spacer wiedzie ulicą Su Terazisi, obok meczetu Sokullu Mehmeda Paszy oraz zrujnowanego meczetu Helvacıbaşı İskenderağa.
Celem jest teraz odwiedzenie bizantyjskiej monumentalnej cysterny, ale ponownie nie mamy na myśli tej najbardziej znanej - Cysterny Bazylikowej, która i tak jest w remoncie. Udajemy się do Cysterny Filoksenosa, znanej powszechnie jako 1001 Direk Sarnıcı czyli Cysterna 1001 Kolumn. W rzeczywistości kolumn jest w niej mniej, bo 224. Cysterna jest zarządzana przez podmiot prywatny, więc cena za wstęp jest stosunkowo wysoka (20₺), a kasjer z góry uprzedza, że o żadnych zniżkach nie ma mowy. Wnętrze cysterny tonie w mroku, a atmosfera jest posępna, brak też malowniczości, jakiej Cysternie Bazylikowej nadaje woda i pływające w niej ryby.
Nieco zmachani zwiedzaniem, kupujemy wodę i siadamy na pozostałościach Martyrium Świętej Eufemii. Skromne ruiny tej budowli stanowią pamiątkę po męczennicy chrześcijańskiej z początku IV wieku. Jej martyrium i katedra powstały z przekształcenia wcześniejszego pałacu Antiochosa. Czas zacząć powrót do mieszkania, ale po drodze jeszcze parę miejsc obejrzymy.
Kierując się na przystań promową Eminönü İskelesi przechodzimy obok Kolumny Konstantyna (Çemberlitaş Sütunu). Robimy sporo zdjęć, bo poprzednia sesja fotograficzna tego obiektu odbyła się przy bardzo brzydkiej pogodzie. Tym razem pomagają nam stambulskie gołębie.
Ponieważ nie odwiedziliśmy jeszcze tego dnia żadnego meczetu, trzeba to nadrobić. Wybór pada na Nuruosmaniye, wspaniałą budowlę z XVIII wieku, reprezentującą styl znany jako osmański barok. Przestronne i chłodne wnętrze budowli stanowi dla wielu osób schronienie w upalny dzień i zapewnia wygodne miejsce na popołudniową drzemkę. Zaczynamy rozważać funkcje meczetów z nieco innej niż czysto religijna perspektywy.
Ostatni odcinek spaceru wiedzie uliczkami handlowymi, bardzo zatłoczonymi i gwarnymi. Z trudem przeciskami się przez hordy sprzedających i kupujących odzież. Jarek z uciechą zauważa, że można tu nawet kupić koszulkę Hard Rock Cafe Istanbul.
Wracając, rozważamy opcje posiłku wieczornego, bo rano Alper napomknął, że możemy razem z nim zjeść kolację. Problem w tym, że odbyć się ona miała dopiero po godzinie 20, a dla nas to jest zdecydowanie za późno na wyjście wieczorne, które może się przeciągnąć do nocy, zwłaszcza, że następnego dnia mamy w planach podróż pociągiem do Ankary. Ostatecznie piszemy Alperowi wiadomość z podziękowaniem za zaproszenie i zjadamy obiadokolację w restauracji Baydöner, niedaleko mieszkania. Gdy Alper wraca, spędzamy miły wieczór na rozmowie o zabytkach tureckich, zjadaniu arbuza i melona.
Dzień 13 (05.07.2018)
Rano dziarsko wstajemy i pakujemy się, całkowicie odeprani i wypoczęci. Alper nie musi być wcześnie w pracy, więc proponuje nam podwiezienie na stację kolejową Pendik. Pożegnań czas, dzieciaki wręczają Alperowi laurki, robimy ostatnie zdjęcia. To był wspaniały pobyt.
Na stacji chowamy bagaże do automatycznej przechowalni, 10₺ za 4 godziny to dość wygórowana opłata. Wybieramy się rozejrzeć po dzielnicy i lądujemy na placu zabaw. Dzieciaki się bawią, a my stoimy w cieniu i liczymy samoloty podchodzące do lądowania na lotnisku Sabiha. Okazuje się, że pojawiają się co około 2 minuty.
W południe jemy lunch w pobliskiej restauracji, jest Adana kebab i zupa. W trakcie powrotu na dworzec chcemy kupić wodę i zdumiewa nas jej brak w lokalnym dyskoncie.
Na dworcu odbieramy bagaże i przed wejściem do pociągu przechodzimy odprawę podobną do samolotowej. Aby wejść na peron, trzeba mieć ważny bilet, przejść kontrolę bezpieczeństwa i okazać dokument tożsamości.
Pociąg szybko się zapełnia. Wygląda na to, że spontaniczny zakup biletów na najbliższy odchodzący kurs może zakończyć się porażką. Na szczęście my kupiliśmy bilety online, parę dni wcześniej, przy pomocy Alpera.
Siadamy na swoich miejscach, i już za chwilę pędzimy w kierunku Ankary. Chociaż może nie jest to zbyt trafne określenie pierwszego odcinka podróży, kiedy to pociąg jedzie średnio 60 km/h.
Krajobraz jest malowniczy, zielony i górski, w okolicach Bileciku. Za Eskişehir widoki robią się monotonne, a pociągu nabiera rozpędu, do 255 km/h. Niestety zawieszone w pociągu monitorki pokazują jakieś durne filmiki, powtarzające się co kwadrans. Już lepiej by reklamy puścili.
Do Ankary docieramy punktualnie co do minuty. Po krótkim zamieszaniu co do kierunku marszu ruszamy przez Park Młodości do hotelu Mostar, który wpadł Jarkowi w oko podczas poszukiwań online. Co więcej zamieszanie zostaje nam wynagrodzone przez znalezione na chodniku 50₺, a Staś zarabia paczkę ciastek od przechodnia, za wygląd zmęczonego chłopca.
Faktycznie, hotel jest niezły, a na dodatek wydaje się prawie pusty. Po krótkich negocjacjach cenowych staje na kwocie 480₺ za dwie noce w wygodnym apartamencie ze śniadaniem. W bezpośrednim sąsiedztwie hotelu stoi potężny meczet Melike Hatun. Nowiuteńki, jak spod igły, otwarty we wrześniu 2017 roku i mogący pomieścić siedem tysięcy osób. Na ceremoni inauguracji był nawet prezydent Recep Tayyip Erdoğan. Jednocześnie, meczet jest strasznie nudny architektonicznie, zaprojektowany bez żadnych eksperymentów, kropla w kroplę jak standardowe dawne meczety z okresu osmańskiego.
Zrzucamy plecaki i idziemy na kolację w pobliskiej lokacie chwalącej się powiązaniami z Bolu. Jemy pyszny szaszłyk z kurczaka i köfte z serem. Stasiowi apetyt nie dopisuje, boli go brzuch.
Pod koniec dnia fundujemy sobie spacer przez park, zakupujemy napoje w Migrosie na dworcu i podziwiamy nocne podświetlenie lunaparku.
Dzień 14 (06.07.2018)
Śniadanie hotelowe jest nad wyraz porządne, z dużym wyborem serów i wędlinami. Niestety Staś ma problemy z brzuszkiem i podajemy mu węgiel w syropie.
Wyruszamy na zwiedzanie Ankary pod hasłem odkrywania rzymskich śladów w mieście, w którym według popularnej opinii krążącej po sieci nie ma nic ciekawego do zobaczenia. No to się przekonajmy! Pierwszy punkt to teatr rzymski, niestety bardzo zaniedbany i traktowany jako miejsce libacji. Znajduje się tuż pod twierdzą i musieliśmy go mijać podczas poprzednich pobytów w Ankarze, ale jakoś nigdy go wcześniej nie zauważyliśmy.
Później jest o wiele ładniej i przyjemniej. Przez odrestaurowaną historyczną dzielnicę docieramy w pobliże świątyni Augusta i Romy, gdzie Iza pilnie fotografuje wszystkie widoczne inskrypcje. Tuż obok są fontanny, meczet, namazgah czyli miejsce modlitwy pod chmurką i niezidentyfikowane ruiny rzymskie. Dostajemy też do degustacji świeże lokum, ale dzieciaki nie są w stanie zjeść czegoś tak słodkiego.
Kierujemy się do kolumny cesarza Juliana, ale nasz wzrok przyciąga budynek w stanie rozbiórki. Zastanawiamy się, co też mogło mu się przytrafić.
Kolumna Juliana znajduje się w ciekawym sąsiedztwie, obok Uniwersytetu Nauk Społecznych oraz Gubernatorostwa Ankary. Jeszcze niedawno kolumna słynęła z tego, że miały na niej gniazdo bociany, ale podobno przestały tam mieszkać dwa lata temu. Nieopodal kolumny znajdują się także wykopaliska archeologiczne, które w latach dziewięćdziesiątych XX wieku oraz w 2007 roku odsłoniły fragment drogi z czasów rzymskich, znajdujący się na głębokości przeszło 4 metrów.
Kierujemy się do muzeum na otwartym powietrzu, które prezentuje pozostałości łaźni rzymskich oraz służy jako lapidarium dla znalezisk z tego okresu historii, pochodzących z terenu Ankary (bilet 5₺). Rozległość obszaru łaźni oraz bogactwo nagromadzonych kamiennych eksponatów praktycznie powala nas na kolana. Jest tu nawet monumentalny grobowiec z przełomu III i IV wieku n.e. Wędrujemy, fotografujemy, a w oddali widać dymy z pożarów na wzgórzach Ankary. Po chwili słyszymy syreny wozów strażackich. Jest sucho i gorąco, a to sprzyja ogniowi.
Minęło południe, dopada nas głód, wracamy skąd przyszliśmy, mijając po drodze pomnik konny Atatürka w dzielnicy Ulus.
Idziemy w ogólnym kierunku Muzeum Cywilizacji Anatolijskich, a przy ulicy Anafartalar Iza wypatruje obiecująco wyglądającą lokantę z samoobsługą, Öz Gaziantep. Wybieramy sporo potraw, zupy, napoje i posilamy się z radością. Wszystko jest smaczne i świeże, ale niestety Staś ciągle wybiera suchy chleb.
Objedzeni turlamy się pod górkę do Muzeum Cywilizacji Anatolijskich (MCA), ale nieco gubimy drogę i nie możemy znaleźć wejścia. Chwila oddechu, głębokie wdechy na uspokojenie, i na spokojnie znajdujemy bramę. Niestety, jest gorzej niż się spodziewaliśmy, ponieważ mieliśmy nadzieję, że sekcja klasyczna grecko-rzymska została już otwarta. Nie dość, że jest ciągle zamknięta, to w remoncie jest również muzealny ogród. Działał w nim sklep i Iza planowała w nim nabyć czapczkę do kompletu kolekcji, ale z tego zamysłu nici. Trudno, skoro już to dobrnęliśmy, to zwiedzimy to, co jest dostępne, odświeżając wspomnienia z różnych stanowisk archeologicznych w Turcji (bilet wstępu 20₺).
W połowie zwiedzania robimy sobie przerwę w kawiarni muzealnej na zewnątrz budynku, zamawiamy napoje gazowane, a Jarek ryzykuje kawę po turecku. Niestety jest droga i podawana w papierowym kubeczku. Widzimy, że obsługa inaczej traktuje koczujących w lokalu przewodników, którzy kawę otrzymują w porcelanowych filiżankach. Nieoczekiwanie po chwili Jarek i Staś ucinają sobie drzemkę, a dziewczyny cierpliwie czekają, czytając i rozmyślając.
Odświeżeni, zwiedzamy kolejne sekcje muzealne, dużo przy tym opowiadając dzieciakom, szczególnie podziwiając reliefy z Karkemisz. Nasz ulubiony eksponat to Chimera, której ciekawą kopię widzieliśmy przez budynkiem dworca kolejowego w Ankarze. Owa kopia niosła na grzbiecie Hodżę Nasreddina, ot, taki misz-masz kulturowy.
Wracamy do hotelu troszkę odsapnąć. Po jakiejś godzinie wyruszamy na kolację oraz kupić bilety na dalszą podróż. Przy okazji przyglądamy się scence ulicznej, kiedy to policjant rozważa zakup skarpetek od sprzedawcy działającego na krawężniku ruchliwej ulicy. W Polsce taki sprzedawca pewnie by zarobił, ale nie utarg a mandat.
Na dworcu kolejowym znajdujemy kasę prowadzącą sprzedaż biletów na pociągi ekspresowe. Tym razem chcemy jechać do Konyi, chociaż Alper nieco nas odstraszył, tłumacząc, że to "dziwne miasto". Na szczęście pani sprzedająca biletu mówi po angielsku, co ogromnie upraszcza sprawy. Przy okazji przypominamy sobie, że nasze paszporty ciągle są w posiadaniu recepcjonisty z hotelu Mostar. Udaje się kupić bilety bez nich, ale zostajemi kilkukrotnie upomnieni, żeby na 100% mieć je ze sobą przy wsiadaniu do pociągu.
Na kolację zamawiamy kebab Iskender w restauracji Baydöner, działającej na najwyższym piętrze centru handlowego połączonego z nowym dworcem kolejowym. Staś odzyskał apetyt i jedzenie sprawnie znika. Wygląda na to, że Baydöner został naszą ulubioną restauracją sieciową tej wyprawy. Wieczorem decydujemy się na pozostanie w hotelu i wypoczynek przed dalszą drogą. Zastanawiamy się, co takiego pokaże nam Konya, w której do tej pory widzieliśmy jedynie Mauzoleum Mevlany.
Odpowiedzi
a kempingu ...
Wysłane przez jacky6 w
jak nie widać - tak nie widać ...
Inksh allakh...
No bo go nie było...
Wysłane przez Iza w