Trzecia część relacji z wyprawy ekipy Turcji w Sandałach w 2019 roku opowiada o naszej wizycie w mieście Çanakkale, wycieczce do ruin słynnej Troi oraz odwiedzinach w nowym Muzeum Trojańskim. Na otwarcie tej placówki czekaliśmy od dobrych paru lat. Czy się nam spodobał efekt końcowy? Przeczytacie o tym w poniższej relacji. Odcinek ten jest stosunkowo krótki, ale to dlatego, że większość wspomnianych w nim zabytków już dokładnie opisaliśmy w artykułach na portalu TwS, które zostały podlinkowane w tekście. Ponadto więcej informacji o Çanakkale i Troi podałam w przewodniku "Troada i Półwysep Gallipoli. Przewodnik Turcji w Sandałach".
Dzień 9, 02.07.2019, Przejazd do Çanakkale
Rano wstajemy o 7:00, niektórzy mają z tym problem, bo wszyscy zbudziliśmy się gdzieś o 4 nad ranem z powodu zbyt wysokiej temperatury. No i mieliśmy okazję wysłuchac wołania na modlitwę z meczetu Üç Şerefeli. Trochę się jeszcze pakujemy. Potem śniadanie, przychodzimy przed 8:00 żeby zrobić sobie kawę, którą wszyscy podpijają, ale tym razem się nie rozsiadamy i szybko się zbieramy do wyjścia. O 8:53 wsiadamy do autobusu nr 1 w kierunku na dworzec autokarowy. Autobus jedzie pół godziny pomimo tego, że nie ma korków. Znajdujemy stanowisko przewoźnika Volkan-Metro. Nasz autobus jedzie do dalej niż do Çanakkale, bo aż do Izmiru. Wyruszamy punktualnie o 10:00.
Pierwszy przystanek to Havsa - miasteczko nie wygląda zachęcająco, ale robimy zdjęcie pomnika słoneczników. Potem jedziemy do Uzunköprü. Przez okno autokaru odnotowujemy kilka ciekawych zabytków. Pierwszym jest znany nam dobrze długi most, od którego pochodzi nazwa miasteczka. Został on zbudowany nad rzeką Ergene przez architekta o imieniu Muslihiddin w latach 1427–1443 na rozkaz sułtana Murada II. Ciągle jeżdżą po nim samochody, ale autokar musi wjechać do miasta inną trasą.
Drugi zabytek w Uzunköprü, o istnieniu którego nie mieliśmy pojęcia, to grecki kościół Jana Chrzciciela z 1875 roku. Służył od lokalnym Grekom aż do czasu przymusowych przesiedleń po I wojnie światowej. Gdy Grecy opuszczali Uzunköprü, zabrali z kościoła wszystkie cenne przedmioty, w tym - ogromny dzwon - który obecnie służy w kościele w Xanthi. Gdy odwiedziliśmy Uzunköprü w 2012 roku, odwiedzenie tego zabytku nie było możliwe, bo właśnie trwał remont generalny, który zakończył się rok później. Urządzono z tej okazji wielką uroczystość, w której uczestniczył Bartłomiej I, patriarcha Konstantynopola. Obecnie w kościele działa lokalne Centrum Sztuki i Kultury.
Na dworcu autokarowym szybko kupujemy trzy obwarzanki czyli simity (po 1,5 TL za sztukę), bo zaczyna nam burczeć w brzuchach. Obsługa ociąga się z podaniem czegokolwiek do jedzenia i picia, co jest dla nas zadziwiające. Kolejny przystanek to Keşan. Trochę podsypiamy, oglądamy filmiki - dzieciaki Cartoon Network, Jarek - John Wick - wszystko w wersji niemej. Z Keşan jedziemy do Gelibolu. Ktoś szybko wysiada z autobusu i wjeżdżamy na prom do Lapseki. Przeprawa trwa około 20 minut, a my nawet nie wychodzimy z autokaru. W Lapseki jeszcze ktoś wsiada. Z Lapseki do Çanakkale jedzie się 25 minut i wysiadamy na położonym na odludziu dworcu autokarowym.
Na szczęsie jest tzw. serwis czyli darmowy busik dowożący podróżnych z dworca do centrum. Jedziemy przez nowoczesną dzielnicę Çanakkale, która jest zaskakująco ładnie zaplanowana. Wygląda na to, że ulice są zaplanowane tak, że meczet jest ustawiony równolegle do ulicy. Oznacza to, że ulice przebiegają zgodnie z orientacją na Mekkę. Dosyć szybko docieramy do centrum miasta i wysiadamy tuż przy przystani promów. Od razu udajemy się do upatrzonego wcześniej w internecie hotelu - Daffne Otel & Cafe. Na szczęście jest wolny pokój pięcioosobowy. Cena za noc to 450 TL, ale płacimy w euro i wychodzi 140 euro za dwie noce. Właściciel przelicza cenę po kursie 6,4 TL za Euro, czyli o wiele lepiej niż 6,2 TL które można dostać w kantorze przy nabrzeżu. Od tego momentu często przy większych płatnościach decydujemy się dopytać o możliwość rozliczenia w euro, i zawsze wychodzi to korzystniej niż przy płatności lirami.
Przy okazji - parę słów o naszym podejściu do poszukiwania w Turcji noclegów. Osoby przyzwyczajone do robienia wcześniejszej rezerwacji w upatrzonym hotelu czy też pensjonacie, przy wykorzystaniu chociażby popularnego serwisu Booking.com często są zdumione, że my tego nie praktykujemy w Turcji. W innych krajach, zwłaszcza w Europie Zachodniej, owszem, rezerwujemy z wyprzedzeniem, kierując się nie tylko informacjami dostarczonymi przez dany hotel, ale również opiniami gości. W Turcji się nam ta metoda nie sprawdziła. Dlaczego? Po pierwsze - serwis Booking jest oficjalnie w Turcji zablokowany, więc bez dodaktowych tricków można hotel w Turcji zarezerwować przez niego tylko przebywając poza granicami tego kraju. Oznacza to, że gdybyśmy chcieli mieć wszystkie noclegi zarezerwowane, to musielibyśmy dokładnie zaplanować całą trasę podróży, a to nie jest zdecydowanie w naszym stylu. Po drugie - zdarzyło nam się kilka razy zarezerwować hotel w Turcji przez internet, i zazwyczaj wynikałą z tego jakaś klęska: przepłacaliśmy w porównaniu z cenami, które można było wynegocjować na miejscu, hotel był całkowicie niezgodny z opisem i pozytywnymi opiniami, nie działał w nim basen itd. Kiedyś nawet w polecanym pensjonacie w Kapadocji przyjazny piesek właściciela przyniósł nam w prezencie mocno przechodzoną kość niewiadomego pochodzenia...
Jak w takim razie znajdujemy w Turcji noclegi, kiedy nie możemy liczyć na wsparcie lokalnych przyjaciół? Otóż sprawdzamy, gdzie w danej lokalizacji znajdują się hotele, korzystając z map internetowych i różnych serwisów, dodatkowo patrzymy na opinie i ceny. Wybieramy sobie parę pasujących nam hoteli, najlepiej położonych blisko siebie, a o to akurat nie jest w Turcji trudno. Zaznaczamy sobie interesujące nas hotele na mapce i idziemy na miejscu pytać o dostępność pokoi. Przy okazji często udaje nam się nieco potargować o zniżkę, zwłaszcza w przypadku pobytu dłuższego niż jedna noc. Mamy też okazję ocenić, czy hotel faktycznie nam odpowiada, zanim podejmiemy ostateczną decyzję. Bardzo rzadko zdarza się przy tym, że w wybranym hotelu miejsc nie ma, ale wtedy znajduje się drugim.
Szybko rozgaszczamy się w ładnym, dwupokojowym apartamecie. Jest przestronnie i czysto, mamy też do dyspozycji taras z dużym stołem. Brakowało nam tej przestrzeni w Edirne, więc jesteśmy bardzo zadowoleni. Idziemy na obiad i blisko hotelu znajdujemy lokal o nazwie Adanalılar, przy ulicy Kemal Yeri. Lokal jest nowy, na zdjęciach z Google Maps wykonanych rok wcześniej widać, że działałą w tym miejscu zupełnie inna jadłodajnia. Specjalizują się w nim w kebabie Adana, więc zamawiamy dwie Adany i jeden szaszłyk z kurczaka, do tego dwie butelki wody i dwa ayrany. Jesteśmy miło zaskoczeni ilością przystawek, wliczonych w cenę dania głównego. Stół szybko zapełnia się sałatkami - cebulą z sumakiem, drobno krojonymi pomidorami, sałatką pasterską, duszoną cebulą, pietruszką i kiszonki - oraz trzema mini-lahmacunami. Prawie wszystko znika. Mięso jest wyśmienite. Po posiłku obowiązkowa herbata. Za wszystko płacimy 89 TL.
Po posiłku idziemy do biura informacji turystycznej sprawdzić czy dolmusze do Troi dalej jeżdżą z tego samego miejsca co dotychczas. Dostajemy znana nam już ulotkę, która od jakichś 10 lat prawie nie zmieniła wyglądu, i idziemy sprawdzić, gdzie jest ten przystanek dolmuszy, bo do tej pory zawsze docieraliśmy do Troi samochodem, własnym lub wynajętym. Przejście z biura informacji turystycznej do przystanku dolmuszy Minibüs Garajı pod Mostem Sarıçay zajmuje nam około 20 minut.
Potem zawracamy w kierunku hotelu. Przy okazji odwiedzamy kościół ormiański pod wezwaniem świętego Jerzego (Sourp Kevork), położony tuż obok zabytkowego Meczetu Tifli, a potem starą synagogę na Eski Havra Sokak. Okazuje się, że na mapach Open Street Maps synagoga jest błędnie zaznaczona w miejscu kościoła. W starej synagodze prowadzone są jakieś prace wykończeniowe we wnętrzu i nie da się zajrzeć do środka. Kościół, odrestaurowany w 1997 roku, też jest zamknięty na głucho, ale podobno od czasu do czasu służy jako centrum kulturalne, w którym wirują derwisze.
Wracamy przez Bazar Lustrzany czyli Aynalı Çarşı i idziemy kupić bilety na autokar do Bandırmy, na 4 lipca. Przy okazji zauważamy, że kurs w kantorze na bazarze to 6,3 TL za 1 euro. Bilety kupujemy w biurze Pamukkale. Cena to 33 TL za dorosłego i 23 TL za dziecko, zniżka za dzieci jest znacząca w porównaniu z przewoźnikiem Metro. Autobus odjeżdża o 10:30, a pani sprzedająca bilety ostrzega nas, że serwis jest o 9:55 i żeby się nie spóźnić.
Wracamy do hotelu zahaczając o dyskont BiM. Kupujemy napoje i trochę przekąsek na kolację. W hotelu 3/4 ekipy odświeża się pod prysznicem. Potem zostawiamy młodzież w pokoju i idziemy wymienić walutę. Odszukujemy kantor na bazarze, jesteśmy miło i sprawnie obsłużeni oraz powitani w mieście. Potem ruszamy w poszukiwaniu supermarkteu Carrefour. Docieramy na miejsce, ale supermarkretu już tam nie ma. W pobliżu powstaje natomiast nowe centrum handlowe. Dalej przechodzimy przez wspaniale zalesiony teren szpitala oraz Zarządu Wód i Rybołówstwa, gdzie wspaniale pachnie lasem sosnowym. Teren zielony ciągnie się dalej i w ten sposób trafiamy do parku miejskiego. Jest tu super przyjemnie, place zabaw, siłownia i specjalna ścieżka do biegania. Są też domki dla kotów, a właściwie cała Kocia Dzielnica (Kedi Mahalesi). Wracamy do hotelu i zabieramy młodzież na wieczorny spacer.
Idziemy obejrzeć konia trojańskiego, który grał w filmie z Bradem Pittem. Pogoda jest wspaniała, gorąco jest łagodzone przez przyjemny wiatr od morza. Potem spacerujemy po parku i podziwiamy koty. Z istnienia takiej pięknej zielonej oazy w centrum wnioskujemy, że miasto jest zamożne i dobrze zarządzane. Robi się już późno i pojawiają się pierwsze komary, więc postanawimy wracać. Po drodze zahaczamy jeszcze o sklep odzieżowy - za dwie bluzeczki i spodnie płacimy 87 TL.
Po powrocie do hotelu dzieciaki spisują relację i zjadają małe co nieco. Iza odmawia spisywania relacji, więc Jarek podejmuje się tego zadania. Około godziny 21 dzieciaki zasypiają po całym dniu wrażeń.
Dzień 10, 03.07.2019, Wizyta w Troi i Muzeum Trojańskim
Rano bardzo wcześnie się budzimy, więc w oczekiwaniu na śniadanie zabieram dzieciaki na spacer na wybrzeże w Çanakkale, pozdrowić konia trojańskiego. Około godziny 7 rano temperatura jest bardzo przyjemna, ale powietrze szybko się nagrzewa. Z pewnym zdziwieniem odnotowujemy też, że w mieście działa Partia Komunistyczna. W tym czasie Jarek zdążył nieco popracować. Na śniadanie czekamy do godziny 8 i zostaje one podane z całym ceremoniałem, chociaż my przebieramy nogami z niecierpliwości, bo o godzinie 9 musimy wyjść, żeby zdążyć na busik do Troi. Podają nam mnóstwo przystawek, sadzone jajka w wersji łagodnej i pikantnej, figi w syropie, orzechy włoskie, twarożek z papryką, sałatkę pasterską, ciepłe frytki, sigara böreği, wybór serów i oliwek, zimną wodę i gorącą herbatę. Przyznaję, że obżeramy się na zapas.
Dolmusze do Troi wyruszają z przystanku "pod mostem", cena przejazdu za osobę na trasie Çanakkale - Troja nie jest do końca jasna: w jedną stronę płaciliśmy 36 TL, a w drugą 33 TL za grupę czteroosobową. Oficjalnie jest to 9 TL za osobę powyżej 7 lat. Jazda trwa około pół godziny i korzystają z niej głównie osoby miejscowe, z turystów odnotowujemy tylko gadatliwą Niemkę i jej milczącą towarzyszkę.
Na początek dnia zaplanowaliśmy sobie spacer po ruinach Troi, tak, aby zdążyć skryć się w muzeum zanim żar stanie się nie do zniesienia - dzisiaj było maksymalnie 36 stopni Celsjusza w cieniu. Cena wstępu na teren Troi to w 2019 roku 35 TL za osobę powyżej 9 roku życia. Młodsi wchodzą gratis. Sama Troja jak stała tak stoi, chociaż są nowe tablice informacyjne i wydaje się, że drewniane podesty zostały naprawione lub wzmocnione. Zniknął kierunkowskaz do Jaskini Wodnej Wilusy, ale i tak ją znajdujemy.
W Troi trwają prace wykopaliskowe, jest sporo geodetów, ogrodników i osób sprzątających. Chodzi się miło, turystów z rana jest jednak sporo - w ruinach spędzamy około dwie godziny od godziny 10 do południa. Przy okazji tłumaczymy dzieciakom historię Troi, wyjaśniemy jej skomplikowany układ kolejnych warstw osadniczych, doskonale widoczny w tzw. Wykopie Schliemanna. Część zdjęć aparatem fotograficznym wykonuje Staś.
Potem przenosimy się na piechotę o 900 metrów w kierunku wsi Tevfikiye, gdzie krajobraz zdominowany jest przez potężny prostopadłościan nowego Muzeum Trojańskiego. Po wielu miesiącach opóźnień zostało ono w końcu otwarte, co, sądząc z plakatu we wsi, jest wyłączną zasługą obecnego prezydenta Turcji. Przy bramkach wejściowych zauważamy sporo krwi na ziemi, a przy kasach biletowych - psa z mocno krwawiącym uchem, cakowicie ignorowanego przez obsługę i drażnionego przez dzieci tureckie. Dziwna atmosfera. Bilet wstępu do muzeum kosztuje tyle samo co bilet do Troi, ale tutaj dowiadujemy się, że można kupić bilet łączony za 60 TL. O tym przy ruinach Troi mowy nie było, co sprawdzamy jeszcze później, czekając na busik powrotny.
Muzeum jest... betonowe, i to dosłownie. Goły beton to części ścian i sufity. Ekspozycja jest rozległa, rozciąga się na 4 kondygnacjach, ale to w większości eksponaty z dawnego Muzeum Archeologicznego w Çanakkale wzbogacone o kolekcję z Muzeum Archeologicznego w Stambule i parę odzyskanych artefaktów z USA. Resztę ekspozycji - to nowość - stanowią stanowiska multimedialne, plansze informacyjne, objaśnienia dotyczące historii i mitologii, makiety itp., większość jest dwujęzyczna, po angielsku i turecku. Bardzo to wszystko ciekawe, ale spodziewaliśmy się nieco więcej. W muzeum robi się też duszno, być może dlatego, że pomimo działającej klimatyzacji nie są zamykane drzwi wejściowe. Nawalają też skanery biletów przy wejściu - w przypadku naszej ekipy ich sprawność wyniosła 50%.
Wracamy w dużym upale pod ruiny Troi, żeby poczekać na busik o godzinie 14. Rozśmiesza nas duży pies, którego dokarmiamy burkiem i nazywamy, oczywiście, Burek. Pies sprawnie wygrzebuje głęboki dół w wilgotnej ziemi i wygodnie się w nim układa, ku zgrozie pana sprzątającego teren. Busik przyjeżdża raczej punktualnie, tym razem jesteśmy jedynymi pasażerami. Podczas jazdy powrotnej do Çanakkale wszyscy ucinają sobie krótką drzemkę. Podczas przejazdu widzimy też zamknięte Muzeum Archeologiczne w Çanakkale, z gruzem na podwórzu. Nie mamy pojęcia, co powstanie w jego miejscu.
Około godziny 15 docieramy do hotelu i dorosła część ekipy idzie na zakupy spożywcze do marketu BIM, bo nie chce nam się iść do restauracji w taki skwar. Nieoczekiwanie udana kombinacja fasolki w sosie pomidorowym, çiğ köfte z dwoma sosami, wielu kanapek i napojów kosztuje też znacznie mniej niż posiłek w restauracji.
Potem jest czas na spisanie relacji, relaks, odświeżenie się pod prysznicem i wstępne zapakowanie bagaży na trasfer do Bandırmy kolejnego dnia. W jakim celu się tam wybieramy? O tym napiszemy w kolejnej części relacji.
Trasę naszego spaceru po Troi można obejrzeć na Google Maps.